VIII Ogólnopolskie Łowy z Sokołami, Przemystka 1980.

Kiedy po trzech latach wspominam Ogólnopolskie Łowy z Sokołami w Przemystce na Kujawach, gdzie Panowie Koledzy powierzyli mi funkcję kronikarza Gniazda Sokolników, cisną się pod pióro słowa największego polskiego kronikarza, biskupa Wincentego Kadłubka: „Bezpieczniej puszcza się w drogę, gdy jest przewodnik, gdy światełko przed nami, i wdzięczniejszy jest wizerunek obyczajów mający za tło wzorową starożytność. Pragnąc tedy cnoty przodków zrobić udziałem potomnych, na mnie pisarza, na kroche jak ze trzciny me pióro, na pigmejskie me barki włożył brzemię Atlasa […]. To na koniec wypraszam sobie u wszystkich, aby nie każdy o mnie wyrokował, lecz tylko ci, co umysłem wytwornym lub ogłada wyższą jaśnieją; aby nikt nie potępił nas pierwej, nimby się w nas najpilniej nie rozpatrzył. Tylko bowiem rozgryziony imbir daje poczuć swą siłę, i nie masz nic takiego, coby nieuwzględnione zachwycało, a jest niegodziwe nie rozpatrzywszy dzieła wydawać sąd o dziele. Skąpy wtedy w pochwałach niech będzie, skąpszy jeszcze w naganie”.

Nie po rzecz jasna je przytaczam, by prestiż własnej osoby tym porównaniem podnosić, ale dlatego, że oddają one doskonale mój ówczesny stan ducha: nie byłem pewien czy podołam powierzonym mi obowiązkom zwłaszcza, że w swoich marzeniach i projektach widziałem tę kronikę nadzwyczajną, zarówno pod względem formy, jak i treści.

Już starożytni Rzymianie trafnie zauważyli, że verba volant scripta Manet. Stąd też kronikarz zapisujący te słowa a pragnący dochować wierności obiektywizmowi, może być narażony na niechęć tych, których własną miłość mimowolnie choćby uraził. Ale celem kroniki jest utrwalanie wydarzeń takim, jakimi były, gdyż są to fakty, a wiadomo przecież, że dżentelmeni o faktach nie dyskutują, co nie przeszkadza naturalnie różnym interpretacjom, mając w pamięci tę zasadę, przytaczam tedy moją ówczesną relację.

Rozlokowaliśmy się w Internacie Szkół Rolniczych, co oczywiście dodawało atrakcji samemu polowaniu, bo co bardziej rezolutne uczennice tam mieszkające okazały specjalnie życzliwe zainteresowanie zarówno łowcom, jak i ich sokołom. Modestia wrodzona nie pozwala mi pisać, czy były w związku z tym jakieś złamane serca. Rzućmy na to zasłonę.

Łowiska tamtejsze okazały się niezwykle obfite, toteż już pierwszego dnia rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania. Na przykład moja Aga, jako rabiec, schwytała tego dnia 14 bażantów „wypiórów”. Następnego dnia natomiast dzięki współpracy z Kubą – Psem Dobrym – zgoniła dużego zająca, co dla kalekiego ptaka jest wyczynem nielada. Nie był to jedyny zając na tych Łowach – na pokocie znalazły się 3 szaraki i 56 bażantów.

Po pierwszym dniu tak udanych łowów trzeba było wymienić fachowe opinie, a gdzież można uczynić to lepiej, jak nie przy stole odpowiednio zastawionym. Stół rzeczywiście był, co się zowie, co odnotowali nawet goście z dalekiej słodkiej Francji, specjalnie na to polowanie do Polski przybyli. Niektórzy liczyli na to, że Francuzi przyzwyczajeni do wina nie wytrzymają tempa przy bankiecie z Polakami. Ale przeliczyli się.

Czyż można wobec tego dziwić się, że Andrzej Lipka dosiadłszy konia w dniu następnym nie zdołał jednak długo utrzymać się w siodle, choć w samej rzeczy rumaków nie był żadnym mustangiem.

Niezapomniana była również wyprawa bryczkami na pokazy układania ptaków, a potem na pokot i ognisko. Zachodzące słońce wyzłacało jesienne liście i delikatną, błękitną mgiełkę nad polami.

Czas był piękny i piękni w Polsce byli ludzie” – tak napisał poeta i tymi słowami kończę pierwszą relację.

"Kronika Gniazda Sokolników" - Grzegorz Dzik